Cudownie w tym roku układają się wolne dni, bo pozwalają przetrwać rozleniwienie spowodowane wiosennym przesileniem i dotrwać do letniego urlopu. Dopiero za nami dłuższe wolne związane ze Świętami Wielkanocnymi, a już za tydzień kolejny długi weekend.
Co prawda krzątanina przedświąteczna to nie była sielanka, ale taka „nerwówka”, bieganie, sprzątanie, gotowanie, itd. też od czasu do czasu jest potrzebne. Co więcej, stało się coś dziwnego i niespodziewanego. Otóż, od prawie miesiąca odchudzam się z marnym skutkiem – ćwiczę, jem jedzenie uznane przez speców internetowych za dietetyczne, chodzę głodna; w święta powiedziałam sobie: dość tego – jem. No i naprawdę popuściłam dyscyplinie. Obżarłam się jak przysłowiowy prosiak, a po powrocie okazało się, że…. schudłam 🙂 Nie wiem jak to możliwie, ale skoro „świąteczna dieta” tak dobrze na mnie działa, to będę ją stosować nadal 🙂
No a teraz przed nami wyjazd majowy. Znalazłam kilka fajnych pensjonatów, ale nie robiłam rezerwacji, bo to się wiąże z wpłaceniem zaliczki, a gdyby się okazało, że przydarzy się pogoda pod psem, to raczej zrezygnuję z wyjazdu i spędzę w domu ten czas. Bo co to za przyjemność wyjechać i siedzieć w pokoju, albo spacerować od restauracji do knajpki.
W marcu, kiedy nagle zrobiło się niemal lato, wiele z moich koleżanek na hura robiło rezerwacje nad morzem albo w górach, ba część nawet stwierdziła, że do maja będzie tak ciepło, że mogą jechać nawet do nieogrzewanego domku campingowego. Później się ochłodziło i miny im zrzedły, ale nadal twardo obstawały przy swoim, że będzie pięknie i cieplutko. Teraz jednak straszą w prognozie pogody (i oby na straszeniu się skończyło), że długi weekend ma być chłodny i deszczowy. I żadne protesty ani sprzeciwy tu nie pomogą. Trzeba tylko mieć nadzieję, że długoterminowa prognoza się jak zwykle nie sprawdzi. A że jedno moje dziecię wybiera się w tym czasie na wycieczkę w Karkonosze, a drugie w Tatry, więc tym większą mam nadzieję, że jednak pogoda ich nie zawiedzie.