Od pewnego czasu już tak mam, że jak sobie coś wcześniej zaplanuję, to przytrafia się jakaś „przeszkoda nie do przejścia” i plany dostają w łeb. Nie cierpię tego, bo nie zawsze da się iść na żywioł. Lubię mieć wszystko poukładane, no może nie wszystko, ale najbardziej czasochłonne rzeczy. Niestety ten problem z planowaniem dotyczy to zarówno domu, jak i pracy. Na przykład: była ładna, słoneczna pogoda. Zaplanowałam sobie umycie okien i porządki w ogrodzie, bo nawet nie ma kto liści zgrabić, a tu deszcz. Zaplanowałam wielkie porządki, ale wcześniej pojechaliśmy załatwić jedną sprawę, co powinno nam zająć 1/2 godzinki, a zajęło ponad 5. W pracy uporządkowałam sobie kolejność prac, to co niektórzy załatwili sobie „priorytety” i rozwalili mój harmonogram. Nawet planowanie obiadu mi ostatnio nie wyszło, bo jednego dnia nie kupiłam wszystkich składników (nie było w najbliższym sklepie, w którym miałam się zaopatrzyć), a drugiego – rodzinka zażądała czegoś innego (czasem mają swoje zachcianki). Ech, nie cierpię kupowania żywności na zasadzie „a może to byśmy zjedli, albo to”, podobnie jak chodzenia do marketów „na głodniaka”. Kupuje się wtedy dużo niepotrzebnych rzeczy, które albo się zjada na siłę, żeby nie wyrzucić, albo wyrzuca. A jakby nie patrzeć, na żywność wydajemy sporo (o ile nie najwięcej) pieniędzy.