Powódź?

Całą zimę było narzekanie na małe opady. Wczesną wiosną podobnie: na niski stan wód, bo nie miało się co topić i poziomu wody podnieść. Teraz ma być deszczowy tydzień i już panika o powódź. Nawet nie o podtopienia tylko o powódź. Premier mówi, że w ciężkich chwilach ludzie się jednoczą, wzajemnie sobie pomagają. Trochę mi to zabrzmiało tak: po co mamy budować zbiorniki retencyjne, podnosić wały, oczyszczać rzeki? Ludzie zwykle psy na sobie wieszają, a jak ich zaleje to są mili i pomocni, więc po co podejmować działania regulacyjne, wydawać pieniądze, skoro sytuacja ma swoje plusy. Poza tym można wypromować się chodząc po wałach, odwiedzając podtopionych i zalanych, robiąc zatroskaną minę i obiecując pomoc. Tak czy inaczej, dla mnie dziwne jest, żeby kilkudniowe opady spowodowały potop. Równie dziwnie jest dla mnie budowanie się lub kupowanie domów/mieszkań na terenach zalewowych, a później narzekanie na podtopienia. Kiedyś były zakazy budowania w takich miejscach. Później pozostawiono to decyzjom ludzi, a ludzie zamiast pójść po rozum do głowy, budują. Co więcej: nawet nie ubezpieczają swojego majątku, a na wypadek zalania (które wcześniej czy później z obiektywnych przyczyn na pewno nastąpi), wyciągają rękę do państwa. Co dziwne, państwo chętniej przyznaje pomoc takim obywatelom, niż np. opiekunom niepełnosprawnych ludzi…