Czas

Weszłam dziś na swojego bloga i w pierwszej chwili stwierdziłam, że niedawno tu byłam. A w drugiej olśniło mnie, że przecież mamy już końcówkę października i że to „niedawno” to cały miesiąc… Nie wiem gdzie ucieka mi ten czas, ale robi to szybko i sprawnie. Trochę to przerażające. Tarczycę trochę udało się ogarnąć, przez co zrobiłam się bardziej ospała i ociężała, zwłaszcza w taką pogodę jak dziś. Bo dziś pada, mży, leje; jest pochmurno i ponuro. Człowiek ma ochotę leniwie spędzić dzień, a tu gonią i gonią. Całe szczęście, że to poniedziałek, a nie weekend. Ten, który się dopiero co skończył, może nie należał do najcieplejszych, ale tragedii też nie było; no i nic na głowę się nie lało. Dało się wybrać na spacer, spotkać ze znajomymi w rynku i posprzątać na ogrodzie. Ba, nawet mycie okien zaliczyłam i na dworze wysuszyłam firanki i zasłony. Dziś byłoby to już niemożliwe. Mam nadzieję, że taka pogoda nie potrwa długo.

Wczoraj odwiedziliśmy rodziców. Niby nie gotuję źle, ale nadal mamy obiady bardziej mi smakują. Może to też kwestia tego, że miło jest jak ktoś coś przygotuje i zaserwuje i nie trzeba wszystkiego robić samemu. Niestety u siebie nie mam tego komfortu. Śmialiśmy się z ilości karteczek przyklejonych u rodziców na drzwiach do bramy. Dosłownie całą szybę nimi zalepili. Było ogłoszenie o przeglądzie kominiarskim, o kontroli gazowej, o wymianie drzwi, o remontach balkonów, o nowym dostawcy kablówki, o tym że jakaś firma będzie kładła światłowód, o planowanej wymianie rur w jednym pionie i ostrzeżenie przed osobami, które podają się za pracowników spółdzielni, ale nimi nie są. Aż chciałoby się powiedzieć: wszystko pod kontrolą, gdyby nie to ostrzeżenie, bo rzeczywiście przy tylu osobach przychodzących w różnych sprawach, wpuszczenie oszustów do domu nie jest trudne. Tym bardziej, że w większości mieszkają tam starsi, bardziej łatwowierni ludzie. 

Moja rodzina ostatnio „kulinarnie” ma mnie serdecznie dosyć. A to dlatego, że mam fazę na cynamon, za którym oni i tak nie przepadają. Ale zwykle tolerują. I pal licho póki dodaję go do herbaty, której nie piją. Ale dodaję też do sosów, ryżu, makaronu, ciast i past, i ponoć jest to przegięcie. Może będzie to motywacja do ich większej aktywności w kuchni 🙂 W sumie czasem ich podziwiam, bo często wracam ostatnia do domu i w drzwiach o godzinie 18stej słyszę: co będzie dziś na obiad… Ja bym tyle nie wytrzymała nawet gdybym twierdziła, że nie umiem gotować. Najwyraźniej u nich zasada: potrzeba matką wynalazku nie działa… Ech, chłopaki.