Ostatni dzień sierpnia

Ostatni dzień sierpnia jest jak ostatni dzień lata. I cóż z tego, że będzie niby trwać jeszcze trzy tygodnie, jak się tego tak nie odczuwa gdy dzieci wrócą do szkoły, gdy pojawią się nowe obowiązki, a na drogach korki, gdy dzień już jest dużo krótszy, choć nie wypada jeszcze narzekać, gdy pachnie jesienią, gdy powietrze nie jest już tak upalne, gdy kończą się letnie wyprzedaże 😉

Lubię wczesną jesień, więc nie będę płakać za latem, choć człowiek starzeje się tak szybko, że może i powinno być żal każdego mijającego dnia, zwłaszcza tak pięknego jak dzisiejszy. Na pocieszenie planuję jesienne wyjazdy – wrześniowe i październikowe; listopada nie lubię, więc będę wtedy siedzieć pod kocykiem i czytać książki albo oglądać filmy. Za to we wrześniu i październiku chcę spędzić jak najwięcej czasu w Kotlinie Kłodzkiej. Oby pogoda sprzyjała spacerom, bo dla mnie włóczęga po górkach jest lepsza niż spa 🙂

No a na jutro trzeba przygotować stroje galowe. Macie już wszystko ogarnięte?

Miłego pięknego popołudnia.

Wypoczęłam

Naprawdę wypoczęłam. Aż jestem zdziwiona, bo dotychczas po wyjazdach w inne rejony niż nad któreś morze czułam jednak niedosyt. Tym razem wybraliśmy się w Bieszczady i było po prostu cudownie. Może to urok odkrywania nieznanych regionów… Nie pozwiedzaliśmy tyle miast ile sobie zaplanowałam. Po prostu zabrakło na to czasu. Z większych miast byliśmy tylko w Zamościu, a poza tym spacerowaliśmy po górach i odwiedzaliśmy bieszczadzkie miasteczka. Zakwaterowanie się nad Soliną było bardzo dobrym pomysłem, bo tak zupełnie z dala od akwenów byłoby mi dziwnie. Jedyne zastrzeżenie jakie miałam to czas, który za szybko minął… Ale na to już nikt nic nie poradzi.

Po powrocie tym razem, a nie jak zwykle przed, zmieniłam fryzurę – to efekt przeglądnięcia zdjęć z wyjazdu. Coś mi w moim wyglądzie nie leżało, a że trudniej zmienić figurę niż fryzurę, wybrałam się do fryzjera 😉 Przy okazji kupiłam w przylegającym do zakładu sklepiku nożyczki fryzjerskie, bo już tak mam, że zawsze po wyjściu od fryzjera mam ochotę coś tam poprawić i jeszcze przyciąć… Bez względu na to u którego bym nie była i ile nie zapłaciła. Korciło mnie zafarbowanie na jakiś jasny rudy, ale boję się późniejszego pozbywania tego koloru.

Przejeżdżałam sobie wczoraj przez Wrocław w dość wolnym tempie, bo pora była taka, że przepisową 50-tką się nie pojedzie. Co chwilę wymijałam się z pewnym rowerzystą… Powiem tak: rowerzyści żądają równouprawnienia. Jeśli on też tego chce, to powinien zapłacić wczoraj niezły mandat. Byłaby to suma mandatów za: lawirowanie między samochodami (o mało co go nie potrąciłam podjeżdżając, bo go nie zauważyłam, a przejeżdżał w poprzek drogi lawirując między raz stojącymi a raz podjeżdżającymi samochodami przez 3 pasy), lawirowanie między ludźmi na chodniku, generalnie raz wjeżdżał na chodnik, wtedy kiedy miał czerwone na drodze, a raz na ulicę (według uznania i niezłym łukiem), przejechał przez trzy światła czerwone jadąc po przejściu dla pieszych i nawet nie zwalniając. A to był tylko kawałek drogi. Sama też jeżdżę na rowerze, ale przyznać muszę, że ilość ignorantów drogowych rośnie.