Nietrafione planowanie

Od pewnego czasu już tak mam, że jak sobie coś wcześniej zaplanuję, to przytrafia się jakaś „przeszkoda nie do przejścia” i plany dostają w łeb. Nie cierpię tego, bo nie zawsze da się iść na żywioł. Lubię mieć wszystko poukładane, no może nie wszystko, ale najbardziej czasochłonne rzeczy. Niestety ten problem z planowaniem dotyczy to zarówno domu, jak i pracy. Na przykład: była ładna, słoneczna pogoda. Zaplanowałam sobie umycie okien i porządki w ogrodzie, bo nawet nie ma kto liści zgrabić, a tu deszcz. Zaplanowałam wielkie porządki, ale wcześniej pojechaliśmy załatwić jedną sprawę, co powinno nam zająć 1/2 godzinki, a zajęło ponad 5. W pracy uporządkowałam sobie kolejność prac, to co niektórzy załatwili sobie „priorytety” i rozwalili mój harmonogram. Nawet planowanie obiadu mi ostatnio nie wyszło, bo jednego dnia nie kupiłam wszystkich składników (nie było w najbliższym sklepie, w którym miałam się zaopatrzyć), a drugiego – rodzinka zażądała czegoś innego (czasem mają swoje zachcianki). Ech, nie cierpię kupowania żywności na zasadzie „a może to byśmy zjedli, albo to”, podobnie jak chodzenia do marketów „na głodniaka”. Kupuje się wtedy dużo niepotrzebnych rzeczy, które albo się zjada na siłę, żeby nie wyrzucić, albo wyrzuca. A jakby nie patrzeć, na żywność wydajemy sporo (o ile nie najwięcej) pieniędzy.

Zimowisko?

Jeszcze nie ogarnęłam się z jesiennymi zakupami, a już dostaję na e-mail zaproszenia na zimowisko. Oczywiście dla Dziecka, a nie dla mnie. W zasadzie dostaję je już od dłuższego czasu, bo pierwszy dotarł na początku października. Fajnie by było posłać go; wiem, że by się ucieszył, pytanie tylko czy finansowo damy radę. Wyjazd, który by mnie najbardziej interesował, bo jest organizowany przez sprawdzoną firmę, jest w góry. Sam koszt zimowiska nie jest mały, oprócz tego w planie jest zwiedzanie i „rozpuszczanie pieniędzy na pamiątki”, dodatkowe opcjonalne rzeczy, poza tym narty, więc trzeba by kupić cały sprzęt – dotychczas raczej jeździmy sporadycznie, więc wypożyczamy, przy dłuższym wyjeździe trzeba by mu kupić przynajmniej kask i buty narciarskie (same narty mógłby wypożyczyć), do tego dochodzi koszt karnetów i instruktora. Summa summarum – sporo się tego nazbiera, a po drodze jeszcze święta, więc też wydatki. Ufff, nie wiem skąd na to wezmę…

Ostatni dzień lata

Dziś ostatni dzień lata, wyjątkowego – bo gorącego jak nigdy, z czego zresztą korzystaliśmy pływając w jeziorze i morzu, opalając się i zwiedzając. Dziś już dużo chłodniej, ale jak na tę porę roku i tak pięknie. Takie lato sprzed 20-30 lat bo z temperaturą 21 stopni i słońcem, choć przeplatanym czasem chmurkami. Idealna pogoda na wycieczkę, a tu niestety trzeba pracować albo uczyć się, w zależności od wieku. Ale cóż zrobić. Nie można być na całorocznym urlopie.

Od tego roku u dziecka w szkole uruchomiono e-dziennik. Teraz jest monitorowany, bo i oceny są na bieżąco wpisywane i nieobecności, i zadania domowe i wiadomości dla dzieci lub rodziców, i zastępstwa, więc już nie ma, że nie popatrzyłem na tablicę, nie dosłyszałem, itd. Rodzice mogą łatwo dopytać o coś konkretnego nauczyciela czy zostać o czymś poinformowani. Jak zawsze byłam przeciwna wszechobecnej komputeryzacji, bo zasadniczo długo się wdrażam i nawet w pracy nasz system crm był dla mnie długo czarną magią, tak w ten monitorujący dziecko szybko się wciągnęłam 🙂 Tym bardziej, że nauczyciele informują również o sprawdzianach i kartkówkach, więc można dopilnować, żeby dziecko zrobiło nie tylko zadanie domowe, ale także pogłówkowało trochę nad zeszytem czy książką. No i już nie będziemy zaskakiwani ocenami dwa razy w semestrze, bo oczywiście dzieci informują tylko o dobrych ocenach, a złe są jakoś wypierane z myśli przed dotarciem do domu 🙂 I nie żebym była nadgorliwą matką zmuszającą dziecko do posiadania samych super ocen, bo też takie miałam. Ale dwa lata temu popełniłam błąd tłumacząc mu, że liczy się to co wie, a nie oceny. To jeszcze nie był ten etap, bo skończyło się na tragicznych ocenach na półrocze, dużo poniżej jego możliwości, bo rozwijał w tym czasie swoją wiedzę pozaszkolną. Teraz wymagam ocen przyzwoitych z przedmiotów, które go nie interesują i wysiłku w otrzymanie ocen bardzo dobrych z tych przedmiotów, w których deklaruje, że jest dobry i „mamo to przecież proste”.

A od jutra już jesień. Oby była to piękna, złota jesień, błyszcząca w słońcu nitkami babiego lata 🙂

Połowa wakacji za nami

No to już wiem, że nie wyrobię się z planem książkowym. Jak dla mnie był zbyt ambitny, albo zbyt ambitnie podeszłam do innych zadań i na czytanie brakuje czasu. Tym bardziej, że na wyprzedażach trafiłam na świetne książki, więc moja kolekcja powiększyła się o kolejne pozycje (będzie co robić w długie jesienne, zimowe i wczesnowiosenne wieczory). Nie żebym choć jeden dzień sobie odpuściła z tej przyjemności, ale nie ma czasu, żeby się tak na cały dzień wciągnąć. Co innego dziecko – ambitnie czyta sam, ale i czytamy razem 🙂 Niestety po raz kolejny trafiliśmy na książkę, w której podstępną postacią jest krasnal. No powiedzcie czym te biedne postacie zawiniły autorom, że tak często są czarnymi bohaterami w książkach?

Co do urlopu to spędziliśmy trochę czasu u rodziny, a konkretnie u rodziców. Nie było zbyt dużo wylegiwania się, bo jakoś tak zawsze potrafię sobie tam znaleźć jakieś inne zajęcie w stylu buszowanie po piwnicy czy strychu i szukanie „skarbów”, które można by odnowić i ponownie używać, lub choćby wyeksponować. A jest czego szukać, bo i lampy naftowe się tam poniewierają i elektryczne, które moim zdaniem są ładniejsze od tych obecnie używanych. Ba, nawet spodobała mi się wielka szafa do przedpokoju z przydymionym już nieco lustrem, która została kilkadziesiąt lat temu „zarchiwizowana” na strychu, tyle, że zauważyłam, że dobrały się do niej korniki, więc nie wiem czy ktoś będzie miał tyle czasu i zapału, żeby ją odnowić i zwalczyć te „dziurkacze”. Poza tym pomogłam mamie w robieniu przetworów, no i oczywiście w codziennym gotowaniu, więc tak jakoś miło, ale nie leniwie upłynął ten czas.

A w drugiej połowie sierpnia chcemy zrobić sobie wypad nad jezioro albo nad morze, jeszcze zobaczymy, trasa jest ustalana i ciągle zmieniana. W każdym razie mamy ochotę na taką wycieczkę bez rezerwacji i jakichś określonych planów. Myślę, że na wszelki wypadek weźmiemy ze sobą namiot, bo już kiedyś nam się zdarzyło przez cały dzień szukać kwatery i więcej tak bym nie chciała. Szkoda tego i tak krótkiego czasu na wyjeździe, żeby go tracić na pytanie o wolny pokój.

Książki na wakacje

W te wakacje mam ambitny plan nadrobienia czytania książek, których sporo nakupiłam w ciągu roku, sporo też dostałam, ale niestety czasu zabrakło na ich przeczytanie. Co prawda zwykle czytuję coś przed snem, ale niewiele, bo wyjątkowo szybko zasypiam. Zaczynam (a raczej zaczęłam już) od Miłoszewskiego, później przyjdzie pora na Chmielewską 🙂 bo nie mogłam się oprzeć ostatniej serii, następnie będzie Dostojewski, no i Tolkien (chyba, że coś zmienię nie mogąc się go doczekać). W międzyczasie czytamy z Dzieckiem, które co prawda nie jest już małe, ale tradycja wspólnego czytania nam pozostała. Zaplanowaliśmy więc IV i V część „Baśnioboru” i „Podróż do wnętrza Ziemi” Verne’a. Niby niewiele, ale książeczki dość obszerne.

Polecam. Cudnie tak posiedzieć na świeżym powietrzu i poczytać 🙂

Plany wakacyjne

Już połowa czerwca, a ja jestem zupełnie nieogarnięta z planami wakacyjnymi. Co prawda K. ma już zaklepane miejsce na kolonii i wpłaconą zaliczkę, ale muszę dopłacić pozostałą kwotę, a tym razem, wyjątkowo, nie uzbierałam jej w ciągu roku. Nie lubię opłacać wszystkiego z bieżącej wypłaty, bo później pasa trzeba zaciskać, dlatego zwykle odkładam coś przez cały rok. Tym razem było sporo dodatkowych wydatków, więc nie odłożyłam, albo raczej to co odłożyłam, poszło na inne cele. Trzeba będzie wyłożyć ot tak sobie, więc o skorzystaniu z wyprzedaży ciuchów i butów mogę w tym roku zapomnieć. Tym bardziej, że nie odłożyłam też nic na wyjazd na urlop. Co więcej, nie zrobiłam nawet rezerwacji. Zapowiadają się więc wakacje ze sporymi wydatkami. Trzeba będzie poskromić swoje zapędy do wydawania nadprogramowych kwot i zacząć się bardziej racjonalnie żywić, żeby nie popaść w debety. Sama nie wiem jak to zrobię… Najwyżej skrócimy wyjazd na urlop i wyskoczymy np do rodziny, która sama się naprasza o odwiedziny od dłuższego czasu. Mamy kuzynostwo, które mieszka przy lesie (pełnym grzybów – to atrakcja dla mnie), w pobliżu jeziora (to atrakcja dla Chłopaków). Jej mąż i chłopcy uwielbiają wędkarstwo, a moi co jakiś czas wspominają, że mają ochotę powędkować, więc mieliby okazję się nauczyć/odświeżyć umiejętności – w zależności od tego o którego chodzi. Później moglibyśmy zabrać jej chłopaków do nas np na 2 tygodnie, żeby K. miał się z kim bawić. Dla nich to też byłoby coś nowego. Możemy też wyskoczyć do rodzicieli w góry. Zawsze to zmiana klimatu. Możliwości wyjazdów wakacyjnych na szczęście jest sporo. Może uda się nie „popłynąć” z wydatkami.

W pracy

Przerwa na drugie śniadanko 🙂 Ostatnio wdrażając plan oszczędnościowo – dbający o linię zrezygnowałam z kupowania drugiego śniadania w sklepie na dole. Raz, że zawsze za dużo wszystkiego nakupiłam, ze szczególnym uwzględnieniem słodyczy, a dwa że za często w ramach eksperymentów kulinarnych kusiłam się na rzeczy nietanie. Skutkiem tego, jadłam drugie, trzecie i czwarte śniadanie, czyli łakocie do kolejnych kawek, obwód się powiększał nieubłaganie, a kasa na koncie pomniejszała. Postanowiłam zatem postawić na kanapki. Dziś mam z sałatą, żółtym serkiem i ogórkiem. Mniam. Co prawda organizm przyzwyczajony do słodyczy domaga się cukrów, ale dzielnie z tym walczę 🙂 Ostatecznie wkrótce (biorąc pod uwagę tempo utraty wagi) urlop i trzeba będzie się ubrać w skąpe łaszki, więc nadmiar wałeczków jest niewskazany.

Dziś o mało co zawału nie zaliczyłam. Wdrapałam się na krzesło, żeby ściągnąć z szafki na górnej półce segregator. Pech chciał, że wszystko było upakowane tak ciasno, że nie mam pojęcia jak to się stało, że się meblościanka nie rozlazła. Pewnie tylko dlatego, że obok stały następne. Szarpnęłam mocniej i ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie tylko całość nie jest przymocowana do ściany, ale nawet nie jest skręcona z innymi meblami. Przechylił się na mnie cały segment i tylko cudem jakimś udało mi się go popchnąć z powrotem, przy okazji dbając o to, żeby mi krzesło nie odjechało, bo u nas tylko są biurowe, na kółkach… Głupia byłaby to śmierć zginąć w pracy przygnieciona toną segregatorów i meblem. Może na filmie wyglądałoby to śmiesznie, ale w rzeczywistości raczej nie. Przynajmniej nie dla mnie, bo oczywiście zespół usłyszawszy to, najpierw się wystraszył, a później wybuchnął śmiechem… A ja doszłam do wniosku, że za takie poświęcenie i narażanie się za mało zarabiam. Chyba poszukam jakichś wzorów cv i porozsyłam. Oj przydałaby się praca lepiej płatna i bliżej domu…

Piękny luty

Tegoroczny luty jest bardzo piękny. Może niezbyt ciepły, ale słoneczny i można powiedzieć, że powiewa wiosną. A najładniej wygląda przez okno. Co prawda nie można jeszcze sobie pozwolić na zostawienie uchylonego okna na dłużej, żeby nie wychłodzić mieszkania, a tym bardziej na spanie przy otwartym oknie, ale na wywietrzenie bez obawy o kwiatki stojące na parapetach, już tak. Taka pogoda sprzyja też lepszej figurze, bo nie ma się tak ochoty na porządne, tłuściejsze posiłki charakterystyczne dla zimowej aury i słodycze. Więcej się ruszamy i to nie tylko na wyprawach po zakupy, choć i owszem wiosenne kolekcje w sklepach kuszą, zwłaszcza butów i sukienek (przynajmniej mnie). Co dziwne, przeważnie wszystko to ląduje w szafkach i jest używane sporadycznie, a na co dzień wybieram praktyczne jeansy, ale jakoś lepiej się czuję, jak mam wybór. Już nie mogę się doczekać zielonych pąków na drzewach (wiem, wiem, jeszcze luty, a i marzec lubi zaskoczyć zimnem), ale jakoś tak mam, że jak już można wysuszyć pranie na dworze, to oznaka, że jest ciepło i zaczyna się wiosna, a że ostatnio suszyłam i wyschło, więc teraz oczekuję na zieleninę. Zimowe olejki eteryczne, oparte na cynamonie, zamieniłam na wiosenne, świeże, kwiatowo – owocowe. Dom więc przygotowany do wiosny. Jeszcze tylko okna muszę przetrzeć po zimie, ale to może jutro, jeśli pogoda się nie zmieni. Nie mogłam się powstrzymać przed kupieniem narcyzów i hiacyntów w doniczkach, choć wiem, że długo nie wytrzymają, a te, które teraz kwitną będą miały przez rok czy dwa zaburzony proces kwitnienia. Trzy lata temu też tak nakupiłam, przesadziłam później do ziemi i w zasadzie się przyjęły, tyle że kwitły długo nie wtedy, kiedy powinny. Jest pięknie 🙂

Orkiestra

Pierwszy raz odkąd gra Orkiestra, nie dorzuciłam się do akcji… Aż niesamowite to. Nie żebym miała coś przeciwko nim. Wprost przeciwnie. Od początku popieram akcję, choć odczuwam swoisty dyskomfort, że społeczeństwo musi robić zrzutę na rzeczy, które powinno kupować państwo z niemałych w końcu składek. Zresztą moje dziecię leżało kiedyś w inkubatorze z serduszkiem. Tym razem się nie dorzuciłam, bo po prostu tak mi jakoś dzień minął. Wstałam rano; tu powinien być śmiech; no to się przyznam, że to rano to było lekko przed południem. Mała sobotnia imprezka i już człowiek rano się podnieść nie może. A że rodzina też nie zawiodła i sobie pospała nie krzątając się po domu, to i nie było czynnika budzącego. Miałam się pospieszyć i zdążyć do kościoła na 12:30, ale tak jakoś było smętnie na dworze, że postanowiłam to odłożyć na wieczór. Wiatr gwizdał przez rozszczelnione okna, musiałam je domknąć, deszcz padał: ciemno, zimo i ponuro. Przesiedziałam w piżamie cały dzień i wciągnęłam książkę. Do kościoła rzeczywiście wybraliśmy się wieczorem i ku mojemu zdumieniu okazało się, że nie spotkałam po drodze żadnego wolontariusza. W zasadzie nie dziwię się im, że się gdzieś schronili, albo o tej porze dali sobie już spokój, bo wiało niemiłosiernie. Marzy mi się licytacja złotego serduszka, ale jak słyszę jakie ceny osiągają na aukcjach, to z przykrością stwierdzić muszę, że nie stać mnie na nie i niestety pewnie jeszcze długo stać nie będzie. Ale może kiedyś… Życie jest nieprzewidywalne, więc może akurat będzie mi sprzyjać na tyle, że kiedyś je wylicytuję 🙂

Jesień i remont drogi

Jesień już w pełni, z drzew opadają suche liście. Jadąc za miasto, „podziwiać” można tylko ciemne, puste, przeorane pola, a na nich setki ptaków, korzystających z wykonanych prac rolniczych. Na dworze ponuro, pochmurnie, deszczowo. Rano krajobraz spowija mgła. Zaczęło się ochładzać. Pewnie niedługo pojawią się jakieś nocne przymrozki. Aż chciałoby się powiedzieć: idealny czas, żeby rozpocząć… roboty drogowe 🙂

I tak się właśnie stało u nas. Po kilku latach starania się o nową drogę, otrzymaliśmy wiosną odpowiedź, że droga będzie robiona latem i zostanie skończona do końca wakacji. W planowym czasie nic się nie działo, aż nagle dziś… przyjechali robotnicy i nieco ospale (co można usprawiedliwić pogodą), zabrali się za remont. Oj, wydadzą trochę na leki, bo pogoda dziś pod przysłowiowym psem. Ale u nas zawsze tak jakoś nie po kolei i wbrew naturze. Dwa lata temu, w czasie mrozów robotnicy na kolanach układali kostkę na drodze obok naszego osiedla. Może jakaś mądra głowa oceniła, że latem jest za gorąco na tego rodzaju prace… Ja w każdym razie się cieszę, że w końcu będzie można spokojnie wyjechać z domu na rolkach, bez obawy wywrotki na dziurze czy nierówności.

A przygotowując się do zimy, ostatnio dokładnie i z wielkim poświęceniem nawoskowałam samochód, zlałam na wszelki wypadek letni płyn do spryskiwaczy i wlałam zimowy. Zastanawiam się też nad wymianą akumulatora, żeby nie mieć pewnego poranka niemiłej niespodzianki, bo mój staruszek już trochę ciężko zipie, a do domu na noc nie będę go nosić. Słyszałam, że niezłe są akumulatory Moll, więc może zdecyduję się na zakup takiego… Zobaczymy.